O Kolekcji

Vinylcanvas
to kolekcja unikatowych, ręcznie malowanych figurek. Malarze, rysownicy, ilustratorzy, każdy w swoim niepowtarzalnym stylu, przetworzyli winylową formę Munny. Figurka pełni tu rolę trójwymiarowego płótna, a powstałe obiekty są hybrydą rzeźby i grafiki.
Figurki Vinylcanvas wywodzą się z połączenia zupełnie odmiennych światów. Chociaż jako zabawki, tzw. Designer Toys, są produktem dizajnu i kultury konsumpcyjnej, to ich źródła tkwią w świecie przeciwstawnym do niej. Łączą w sobie bunt i radość z zabawy.
Zapraszamy instytucje kultury i sztuki zainteresowane wypożyczeniem i prezentacją kolekcji.

Wywiad
Z Łukaszem Liebersbachem – właścicielem kolekcji, rozmawia Beata Bartecka, BWA Wrocław.
Tak naprawdę i jest, i nie jest. Z jednej strony jest to forma odwołująca się do zabawki, która we mnie odrodziła pożądanie przedmiotu z dzieciństwa. Kiedyś nosiłem po kieszeniach różne figurki, żołnierzyki, byłem bardzo do nich przywiązany. Część z tych emocji wróciła przy dizajnerskich zabawkach, zwłaszcza pierwotna chęć posiadania czegoś wyjątkowego. Z drugiej strony designer toys nie służą do zabawy, mimo pewnego wspólnego źródła koncepcji. Należy je raczej traktować jako nośniki projektów i styli różnych artystów. Rozumiem zabawkę jako coś, czym się aktywnie bawisz, natomiast w kontekście designer toys, nie tylko z mojej perspektywy, jest to przedmiot kolekcjonerski – można się nim otoczyć, postawić w widocznym miejscu, po prostu mieć.
Tak, oczywiście. Dlatego ten temat jest tak skomplikowany i znacznie poszerza kontekst zwykłej zabawki, która nie jest zabawką. Pojawienie się designer toys zbiegło się ze zjawiskiem powiązanym z wydłużaniem okresu pewnej niedojrzałości czy dzieciństwa u dorosłych. To były pierwsze pokolenia, które miały przyzwolenie, by dłużej bawić się, czytać komiksy, grać na konsolach, etc. Świat nie wymuszał tak szybkiego dorośnięcia i zajmowania się tylko poważnymi rzeczami. Przypomina mi się dewiza twórcza Maurycego Gomulickiego: „nie wszystko co ważne musi być poważne”. W tym przypadku jest trochę tak samo. To jest zabawka, nie poważna, ale jednocześnie mogąca zawierać rzeczy ważne.
Ta forma, to również hybryda grafiki i rzeźby. Na pierwszej wystawie, którą zorganizowałem Designer Toys w galerii Dizajn – BWA Wrocław, 2009, można było zaobserwować jak ludzie automatycznie chcą dotknąć każdej figurki. Zapominają, że jest to eksponat, a przecież na innych wystawach naturalne jest dla publiczności, że obrazów nie wolno dotykać. Designer toys, w tym Vinylcanvas, łamią te granice.
To było w Amsterdamie, w 2006 roku. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem je na żywo, wcześniej jednak zetknąłem się z nimi grzebiąc gdzieś w internecie. Od pierwszego wejrzenia poczułem to coś, zrobiły na mnie elektryzujące wrażenie.
To był mini Qee z pracowni Toy2R z Hong Kongu. Antropomorficzna figurka, która miała ręce i nogi, ale naniesiono na nią widok nieba i chmur, układających się w typowo ilustracyjny wzór, trochę komiksowy. Ten widok od razu wywołał we mnie emocje z dzieciństwa, z czasu kiedy oglądało się zabawki z Zachodu, które miały zupełnie inną jakość wykonania. Jak się porównywało takiego smurfa wykonanego w Niemczech z tymi takimi polskimi podróbami, to czuć było różnicę. One miały na stopkach bardzo dobre napisy w sensie typograficznym, jakość materiału czy nawet brak brzydkich zgrzewów. To było elektryzujące, że ktoś miał oryginalną” figurkę. I właśnie przy tej pierwszej kupionej figurce designer toy było podobnie.
Zacząłem coraz bardziej interesować się designer toys. Gdzieś w sieci natrafiłem na białe, czyste figurki, taką odmianę bez nadruku i wzorów. Mniej więcej w tym samym czasie moje zainteresowania krążyły także wokół zjawiska „lowbrow” [działania twórcze w opozycji do oficjalnej sztuki], jak murale, wlepki, graffiti. Widziałem takie rzeczy w mieście, choć coraz więcej pojawiało się również w sieci. To podobne podejście wizualne widziałem na tych zagranicznych figurkach. Jeśli jakaś figurka szczególnie mi się podobała, to wnikałem w te projekty i ich twórców, którzy wywodzili się właśnie ze świata murali, graffiti, komiksu czy ilustracji. W ten sposób otwierały się dla mnie nowe wizualne światy.
To były czasy eksplozji blogów graficznych i fotograficznych, prezentacji prac na Flickr czy innych podobnych serwisach.
Powszechne stało się, że jak coś robisz, to możesz pokazać to czy w przestrzeni miejskiej, czy w sieci. Zjawisko to zdominowało wcześniejsze praktyki – kiedyś była to galeria albo jakaś akademia sztuk. Albo czyjeś biurko. Dosyć łatwo udawało mi się dotrzeć do tych osób, których graffiti czy wlepki znalazłem gdzieś w mieście. Odkrywałem kolejne postaci, także przy okazji różnych wystaw czy festiwali. Zacząłem coraz bardziej interesować się ogólnie zjawiskami twórczymi czy artystycznymi.
W pierwszym etapie powstało kilka na raz. Napisałem do pięciu osób, do FRM Kida, ciah-ciaha, Zbioka, Oteckiego i chyba starFila. Później to naturalnie się powiększało. Działało polecenie – FRM polecił mi Werke, Werke z kolei przynależał do Miligramu, więc naturalnie otworzyło mi to oczy na kolejnych twórców. Gdzieś też znalazłem trop do takich artystów jak Aleksandra Waliszewska czy Maurycy Gomulicki, balansujących pomiędzy oficjalną sztuką i tym, co poza nią. Zresztą te granice mocno już się zacierały. Starałem się docierać do osób, w których widziałem jakąś pasję, silny styl, a jednocześnie czułem, że ta czysta figurka Munnyego będzie im jakoś pasować.
Dla wielu osób, jak chociażby dla Tomka Płonki, to było pierwsze zetknięcie się z tym medium. To stwarzało okazję do eksperymentu.
Dzięki tej formie powstała hybryda grafiki i rzeźby. Większość z twórców nie myślała o tym, by coś rzeźbić, ale dając im Munnyego do ręki, wymuszałem formę i końcowym efektem siłą rzeczy był obiekt trójwymiarowy. To przynosiło bardzo fajne rezultaty. Uwielbiałem ten moment, kiedy pojawiały się te żywe postaci Płonki, Bell czy Rafała Szczepaniaka. Nadawali tym figurkom unikatowe charaktery, które wychodziły z ich autorskiego świata. Dlatego też tak mocno oddziałuje to na mnie, odwołując się oczywiście do tej dziecięcości, dzięki której zabawki ożywają w rękach. Konwencja designer toys powoduje, że jako dorosły znowu masz z tym styczność. Przecież nie da się patrzeć bez emocji na Andrzeja [Tomasza Kaczkowskiego] — kojarzy mi się z samotnym ojcem w klapkach, który właśnie wyszedł z kuchni. To działa na wyobraźnię.
Podczas wspominanej wrocławskiej wystawy pokazałem dosłownie kilka figurek Vinylcanvas i zobaczyłem, że ludziom podoba się ta przewrotność zabawki i nie-zabawki. To wzbudzało generalnie bardzo dużo uśmiechów. Tam nie ma bariery i stresu, że stoisz przed czymś, czego nie rozumiesz. Reakcje były bardzo pozytywne i żywiołowe. Pojawiał się jednak silny dysonans pomiędzy ceną figurki a jej pozornie błahą formą. Widzisz zabawkę, która kojarzy się z czymś powszednim, i widzisz cenę, która jest zbliżona do obrazu czy grafiki.
To wynikało z tego, że zaproszeni przeze mnie artyści mieli już pewien dorobek i kolekcjonerów, którzy śledzili ich poczynania. Na przykład Otecki, który ma swój bardzo charakterystyczny styl i świat. wyraził go na figurce – wyszedł taki klimat totemiczny, co bardzo dobrze skomponowało się z formą zabawki. Ta sytuacja z kolekcjonerami spowodowała, że to poniekąd wpadło w taką pułapkę
Wszyscy rozumieją, dlaczego obraz może kosztować 5000 zł czy więcej, mało kto dopytuje, skąd to wynika. Z drugiej strony mamy obiekty do 100 zł – jakiś gadżet, książkę, komiks. I jest ta strefa pomiędzy, w której trudno znaleźć odbiorcę. Plansze komiksowe, unikatowe plakaty, szkice graffiti mają swoich odbiorców i kolekcjonerów w Stanach czy Japonii. Okazuje się, że jest tam szersza grupa osób, która chce posiadać coś wyjątkowego i unikatowego. Mam wrażenie, że w Polsce nie ma wiele takich osób, które jednocześnie nie są typowymi kolekcjonerami sztuki. Zapewne jest wielu ludzi, do których przemawia ta konwencja czy styl, ale ich nie stać na zakup. Te 1000 zł to zbyt duży wydatek, nawet jak na unikatową figurkę, oryginalną ilustrację czy planszę komiksową.
Każdy przejaw przecierania nowych kierunków musi spotkać się z pewnym stałym zainteresowaniem, takim organicznym, płynącym gdzieś z ludzi. Każdy oczekuje jakiegoś poziomu ognia. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że to zainteresowanie, które utrzymywało się na niskim poziomie, jest za małe, by kontynuować tę przygodę i poświęcać tyle czasu.
Zrozumiałem, że w Polsce strumień zainteresowania Vinylcanvas czy designer toys w ogóle jest zbyt mały, by podtrzymać tą scenę. Zostało to gdzieś we mnie, ale zrezygnowałem z publicznego charakteru tego projektu.
Tutaj dotykamy pojęcia dizajnu, które w tej chwili jest bardzo rozciągnięte. W Vinylcanvas elementem dizajnu jest forma Munnyego, która zostaje przemieniona. Ta forma też jest sama w sobie interesująca. Projektantom Munnyego udało się stworzyć coś, co poddaje się transformacjom, szybko traci swój charakter. Jego cechy są mocno niemowlęce: duża głowa, obła sylwetka. Mimo tej formy Munny w rękach takich twórców jak Jakub Rebelka czy Sepe potrafi nabrać bardzo drapieżnych, a nawet złowrogich cech. To jest siła kolekcji Vinylcanvas — można zaobserwować, jak jednakowa forma się zmienia pod wpływem stylu danego artysty.
Zostanie udokumentowana, zarchiwizowana. Chciałbym, aby pełny projekt – skatalogowany, opisany — funkcjonował i krążył w innych miejscach. Nie widzę sensu w kontynuowaniu tego, rozwijaniu samej kolekcji. Chcę, by stała się zapisem pewnego okresu i historii, ale także artystów, którzy je wykonali.
Tak, kapsuła czasu.
Łukasz Liebersbach
Twórca kolekcji Vinylcanvas, animator sceny designer toys w Polsce. Zawodowo związany z nowymi technologiami, wzornictwem, design thinking.